Nie mam pojęcia, jak zacząć, co w ogóle napisać. Tego nie da się obrać w słowa. Straciłam przyjaciół. Sama w to nie wierzę. Wszystko stało się tak szybko. Z dnia na dzień utraciłam najbliższych powierników moich tajemnic. Zaczęło się od kłótni z Romkiem, człowiekiem, którego znałam od ponad 6 lat. Zaczynam się zastanawiać czy słowo "znałam" jest odpowiednie. Może po prostu przez cały czas, kiedy ta znajomość trwała żyłam w obłudzie, by czuć, że ktoś mnie rozumie, wspiera? Czyżbym mogła samą siebie traktować z takim okrucieństwem? Tak, okrucieństwem. Nie ma bowiem rzeczy gorszej niż przekonanie się, iż ludzie, których się kochało, dzieliło radości i ufało nie byli tego warci, a "przyjaźń", która was łączyła okazała się jedną wielką pomyłką. Cóż, Romanowi nie mam niczego za złe. On po prostu nauczył mnie w ten sposób, że ludziom nigdy nie można bezgranicznie ufać. Za obecny stan "przyjaźni, która przeminęła" (piszę w cudzysłowie, bo przyjaźń nigdy nie mija, jedynie znajomość się kończy) mogę winić tylko siebie, chociaż to Romek zadecydował o "zerwaniu przyjaźni". Dla swojego dobra powinnam zapomnieć o wszystkim i oswoić się z myślą, że w momencie, gdy człowiek ma problem, to jego "przyjaciele" odwrócą się od niego zamiast mu pomóc. Tak funkcjonuje ten świat. Poprawka: tak funkcjonuje mój świat. Myślę w ten sposób nie dlatego, że jestem pesymistką, po prostu takie miałam doświadczenia z "przyjaciółmi". Wiem, nie wszyscy ludzie to, że się tak wyrażę, świnie. Nawet ja w to wierzę, ba!, mam na to dowody! Z trójki osób, które wiedziały o mnie niemalże wszystko, została jedna. I za to, droga Klaro, dziękuję Ci z całego serca! Ty jako jedyna byłaś przy mnie, jesteś i wiem, że będziesz. Gdyby parę lat temu ktoś mi przepowiedział to, co dzieje się teraz, stwierdziłabym, iż łże. Właśnie pojęłam, dlaczego przysłowie: "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" zyskało miano nieśmiertelnego. Ono nigdy nie wygaśnie, ponieważ Matka Ziemia od zawsze mieści w sobie również ludzi fałszywych, dla których nie liczy się osoba, lecz zyski, jakie z niej mają. Dzisiaj 18-tka Elki. Roman też będzie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie będzie wredny i złośliwy, bo wtedy dostanie w zęby. Boże, dlaczego nie mogę dzielić tych najcięższych chwil z Tomaszem? Nie chodzi mi tu o jakieś dzikie romanse, ale o zwykłe wsparcie ze strony przyjaciela, którym nadal jest. Wiem jednak, że nie mogę szukać z nim kontaktu, nie wolno mi i już! To sprawiłoby, że czułabym się jeszcze gorzej. Tak czy siak, teraz to i tak nierealne, bo w poniedziałek wyjechał na ferie. Pewnie dzisiaj wraca, ale mnie to już nie powinno obchodzić. Czas kończyć, jest 3.30, a ja muszę się wyspać.
Bywajcie!

"I z tęsknoty serce już umiera
Męki wielkie cierpi moja dusza
Bo straciłam właśnie przyjaciela
Ten fakt mnie do płaczu zmusza

Myśli moje fruną ku modlitwie
Gdy pobożnie ręce swoje złożę
Może z życia w końcu smutek zniknie
Może jeszcze wszystko to ułożę"

Taki fragment mojego wierszyka. Ach, chwila natchnienia! ;P

Wariuję. Spać po nocach nie mogę. Czemu za nim tęsknię? Drogie Serce, czy nie prościej byłoby tak po prostu zapomnieć i obrać sobie za cel kogoś innego? Takiego, z którym mogłabym spokojnie iść za rękę na ulicy i bez wyrzutów sumienia mówić, jak bardzo go kocham. Takiego, którego mogłabym przedstawić rodzicom i zaprosić na weekend. Takiego, który miałby dla mnie czas zawsze i nie przekładałby naszego spotkania, bo akurat mu msza wypada. Wmawiam to sobie, a jednak wiem, że byłabym zdatna zgodzić się na to, gdyby tylko on chciał. Ale to już za mną, to minęło. Muszę to pojąć, inaczej się wykończę. No i muszę przestać wylewać tu swoje gorzkie żale, lecz zacząć pisać konkretnie o znajomości mojej z Tomaszem, jak to się zaczęło, kiedy pojęłam, iż jest całym moim światem oraz kiedy mi ten świat runął. To jednak później. Teraz kompletnie nie mam na to sił, choroba mnie ździebka bierze.

Boże, dzięki Ci, że zawsze znajdzie się ktoś, kto wybije mi z głowy jakiś głupi pomysł, zupełnie jak ostatnio, w Sylwestra. To była ciepła noc. Wraz z koleżanką wybrałyśmy się do Michała, który organizował spotkanie Sylwestrowe, by wspólnie z nim i paroma innymi osobami pożegnać rok 2012 i z rozmachem powitać nowy. Szłyśmy spokojnym krokiem, omijając plac zabaw i plebanię, którą zamieszkiwał, m.in. Tomasz. Spojrzałam w jego okno - paliło się tam światło. W pewnej chwili poczułam tak wielki żal i tęsknotę, iż byłam w stanie zrobić wszystko, żeby go zobaczyć. Męczyła mnie ciekawość, jak spędza tegorocznego Sylwestra. Przyspieszyłam kroku, by nie doszło z mojej strony do żadnego aktu desperacji. Wiedziałam, że, jeśli zostałabym tam chwilę dłużej, nie nastąpiłoby nic innego prócz mojej kompromitacji. W końcu dotarłyśmy na miejsce spotkania. Było świetnie, a jednak nie potrafiłam się tym cieszyć. Próbowałam wziąć się w garść, lecz średnio mi to wychodziło. O 23.45 całą grupą ruszyliśmy przed siebie z plecakiem załadowanym po brzegi petardami. Uniosłam głowę, spojrzałam w niebo - księżyc świecił jasno. Wybiła 24.00. W jednej chwili kolorowe błyski petard wzięły w objęcia ponure niebo, a w powietrzu unosił się zapach nowego życia, moment, kiedy dostajemy kolejną szansę. Do dziś dźwięczy mi w uszach huk otwieranego szampana. Wtedy pojęłam, że wraz z rokiem 2012 kończy się również wszystko, co z nim związane. Przed oczami miałam najpiękniejsze chwile spędzone z x.Tomkiem. Straciłam go. Na zawsze. Po raz kolejny to sobie uświadomiłam. Może, jeśli będę to sobie częściej powtarzała uda mi się szybciej wyzwolić, przestać być więźniem tej chorej miłości. Wróćmy do Sylwestra. Wszyscy zaczęli składać sobie noworoczne życzenia, a ja stałam i miałam łzy w oczach. Chciałam znaleźć się jak najdalej od świata, zaszyć się w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie i dobyć tam kresu moich dni, bo co to za życie bez człowieka, którego rzekomo kocham... Nadszedł czas powrotu z imprezy sylwestrowej. Ponownie przyszło mi się zmierzyć z ogromną tęsknotą i przejść spokojnie obok jego domu. Chwilę wcześniej wpadł mi do głowy pewien pomysł. Chciałam do niego zadzwonić i... sama nie wiem, na co liczyłam. Możliwe, że wygarnęłabym mu wszystko to, co na sercu mi leżało, powiedziałabym mu, co czułam za każdym razem, kiedy go spotykałam, że rozpływałam się pod jego spojrzeniem i jak bardzo mi go brakuje. Dotarłyśmy na miejsce spoczynku. Patrycja, u której nocowałam, wpadła na inny pomysł. Postanowiłyśmy, że jutro wstaniemy na 12.00 do kościoła. Nie wiedziałyśmy, kto będzie odprawiał mszę, ale możliwym było, iż natknę się na Tomasza. I co wtedy? Jak miałabym spojrzeć mu w oczy? Doszłam do wniosku, iż lepiej wstrzymam się z telefonowaniem do niego i wygadywaniem niepotrzebnych głupot. Co niby ta rozmowa miałaby zmienić? Nic, bo on i tak był poza moim zasięgiem. Patrycja nastawiła budzik na 8.00 rano, ale to nie zdało rezultatu, bo koniec końców wstałyśmy o 11.45. W życiu nie zdążyłybyśmy się ogarnąć i dotrzeć do kościoła na czas albo z drobnym spóźnieniem. Zostało mi domyślanie się, co by było, gdybym zadzwoniła i czy na pewno on odprawia teraz mszę. Tego jednak nigdy się nie dowiem. Mimo wszystko, że żal mi tego, iż nie usłyszałam jego głosu wiem, że tak było najrozsądniej. Wszystko skończyło się najlepiej jak mogło.

About this blog

O mnie

Moje zdjęcie
Cierpię, lecz staram się podnosić i żyć dalej. Taka bowiem jest natura człowieka - upadamy, by wstać i dysponować o wiele większą siłą niż dotychczas. "Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość."
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Ilu Was było